wiem łagodniejsze, posłuszniejsze, mniej wymagające i nie mają po za sobą całego pocztu familii a zwłaszcza męża, który się staje bezustanną groźbą odwołania żony z Paryża do opuszczonej wiejskiej chałupy. Doktór zajął się więc przejrzeniem jej papierów a następnie przystąpił do ściślejszego zbadania jej organizmu. Obejrzał usta, dziąsła, zauważył, że miała zęby białe i zdrowe. Ręką przeciągał po szyi, chcąc się przekonać o stanie gruczołów a następnie wyszedł z nią do sąsiedniego pokoiku, dla skrupulatniejszego dopełnienia skrytszej rewizyi. Powróciwszy z nią, zbadał stan piersi, rozwój brodawek, ilość i jakość mleka. Zebrawszy kilka kropel na rękę, spróbował smak a zbliżywszy się do okna, obserwował przezroczystość.
— Dobrze... dobrze... powtarzał co pewien czas.
Wreszcie zajął się dzieckiem złożonem przez matkę na fotelu i leżącem grzecznie z otwartemi oczyma. Był to chłopiec co najwyżej trzy miesięczny, silny i prawidłowo rozwinięty. Obejrzawszy mu spód nóg i dłoni, doktór zatrzymał się nieco dłużej przy rewidowania wnętrza jamy ustnej, oraz ujścia kiszki odchodowej, lecz nie znalazł żadnego śladu skażenia dziedzicznym syfilisem, o co w słusznej był zawsze obawie.
Na chwilę odwrócił głowę pytając:
— Czy aby napewno to dziecko jest twoje?...
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/443
Ta strona została skorygowana.