tutaj spotykamy, to możemy na poczekaniu załatwić swe rachunki...
Pani Menoux z zaniepokojeniem spytała:
— A mój Piotruś?.. czy zdrów?.. pani mi nic o nim nie mówi...
— Chowa się niezgorzej... ale to wątłe dziecko... nie można o nim powiedzieć, by był tłusty... Ale taki ładny, milutki chociaż blade niebożątko... Lecz prawdę powiedziawszy, chociaż są tłustsze i tęższe od niego dzieci, są także i chudsze i słabsze...
Mówiła powoli, szukając słów, by matkę zaniepokoić a jednak nie zanadto wystraszyć. Była to zwykła jej taktyka: zatrwożyć serce, by korzystając z macierzyńskiego roztkliwienia, wyłudzić jaknajwięcej pieniędzy. Spostrzegła, że tym razem może opowiedzieć o jakiej zmyślonej chorobie dziecka.
— Muszę pani coś powiedzieć... bo nie lubię nic skrywać a kłamać nie potrafię... wreszcie, obowiązkiem moim jest wszystko mówić rodzicom... Otóż ten skarbiczek ukochany był chory... i jeszcze teraz troszkę niedomaga...
Pani Menoux zbladła i złożywszy drobne, wątłe ręce, jęknęła:
— Ach, mój Boże!... on może umrze!
— Ależ nie... nie, przecież mówię, że już zdrowszy... Biedactwo wygrzebało się z choroby, dzięki tej poczciwej la Loiseau, która przepada za
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/461
Ta strona została skorygowana.