Niechaj się dzieje co chce, ale i ja zaczynam pragnąć trochę szczęścia dla siebie!
Wysunąwszy rękę z dłoni Santerr’a i sama mu ją uścisnąwszy, wzrokiem zgadzała się, przyjmując go na współczującego pocieszyciela. W zachowaniu się jej była jakby jawna obietnica schadzki, dotąd odmawianej a obecnie będącej już tylko kwestyą dni i obranego miejsca. Mateusz w myśli uznawał, że inaczej być nie mogło; było to logiczne następstwo wywołane postępowaniem męża, który przez własną rozpustę, wytępił w żonie poczucia macierzyńskie, przygotował ją do wiarołomstwa i wyłamywania się z obowiązków względem dzieci. W tem Andrea głośniej zapłakała. Walentyna zerwała się, by biedz ku niej, nagle zbudzona ku rzeczywistości położenia. A może powstał w niej bunt przeciwko grożącemu niebezpieczeństwu, bo wzięła dziecko na rękę i pieszcząc je, całując, szukała w niem obrony, chciała, by ta drobna istota ochroniła ją od szaleństwa, które czuła, że gotowa jest popełnić. Zmieszała się, spostrzegłszy Gustawa i Łucyę. A więc oni słyszeli i widzieli! Teraz dopiero przypomniała sobie o obecności Mateusza i znów zacząwszy płakać, tłomaczyła wszystko co zaszło a nawet usprawiedliwiała męża:
— Niechaj się pan nie dziwi, on chwilami zupełnie traci głowę. Ale cóż ja teraz pocznę z tem dzieckiem?.. przecież nie mogę być sama
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/482
Ta strona została skorygowana.