czej nigdy miejsca nie znajdzie... Zaraz do niej pójdę, jeżeli pani pozwoli...
Celentyna położyła Andreę na kołdrze, rozłożonej na stole i zaprowadziła przyjaciółkę do pokoju Maryi, gdzie teraz panowało głuche milczenie. Gdy la Couteau powiedziała swoje nazwisko, drzwi natychmiast się otworzyły, weszła i przyciszonym głosem dość długo coś mówiła. Powróciwszy, uspokoiła Walentynę, która drżąc, wyczekiwała.
— Proszę pani, już wytrzeźwiała, gdy mnie zobaczyła... Niechaj pani zechce jej zapłacić... Kazałam jej, by co tchu spakowała swoje rzeczy do kuferka.
Przy ostatecznym obrachunku, zrobionym z la Couteau, Walentyna dodała jej pięć franków za zręczne załatwienie się z Maryą Lebleu. Lecz okazała się nowa trudność. La Couteau nie mogła przyjść wieczorem po dziecko la Catiche, zatem cóż z niem zrobi, mając je przez cały dzień na opiece?...
— Ha, trudna rada — odezwała się po namyśle. — Wezmę je i złożę w kantorze przy ulicy Roquépine. Nauczą je ssać z butelki, bo przecież musi się teraz do tego przyzwyczaić.
— A no tak, musi się przyzwyczaić... — -zauważyła spokojnie matka.
La Couteau, złożywszy kilkakrotne podziękowania i uniżone ukłony, zwróciła się w stronę stołu, na którym na tej samej kołdrze leżała
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/487
Ta strona została skorygowana.