Strona:PL Zola - Płodność.djvu/496

Ta strona została skorygowana.

To rzekłszy, odwalił motyką pierwszą bryłę przyszłego pola. Działo się to nalewo od ich mieszkalnego pawilonu, w zakątku obszernego płaskowzgórza, zabagnionego źródliskami i zarosłego wikliną. Przedewszystkiem chciał zdrenować kilka hektarów a skanalizowane źródła skierować ku piasczystym, zaschłym stokom, opuszczającym się aż do linii kolei żelaznej. Uważne zbadanie okolicy oddawna pozwoliło mu wywnioskować, że ta robota łatwa będzie do wykonania, dzięki szczęśliwym okolicznościom położenia i natury gruntu. Właśnie to odkrycie ostatecznie go zdecydowało, również jak pewność, że pod cienką powłoką naniesionego piasku, znajduje się czarnoziem, który orką wydobyty na wierzch, da pola niezrównanej urodzajności. Zatem pierwsze uderzenie motyką o tę ziemię było czynem odkrywcy i twórcy, rozpoczynającego ujście źródłom, których wody uwięzione na płaskowzgórzu, dadzą mu zdrowie, spływając i użyźniając suche grunta położone poniżej a nieurodzajne skutkiem nadmiernego pragnienia.
Gerwazy zaczął krzyczeć, mając apetyt zaostrzony świeżością powietrza. Miał teraz przeszło trzy miesiące, był bardzo tęgi i żarłoczny. Rósł szybko, jak młode drzewa w sąsiednim lesie, był zdrów i silny, nie wypuszczał z łapek to co niemi zdołał pochwycić, oczy miał wielkie, ciekawie patrzące, naprzemian pełne łez, albo śmiechu a usta zawsze chciwie roztwarte jak dzióbek