Strona:PL Zola - Płodność.djvu/501

Ta strona została skorygowana.

Niespodziewanie, Maryanna ujrzała przed sobą państwa Angélin, ową rozkochaną w sobie parę małżonków, którzy z zamiłowaniem lubili odbywać długie, samotne przechadzki. Teraz, przed zimą, przed zamknięciem się na całą zimę w domkę w Janville, spędzali wszystkie pogodne dni w żółknącym, jesiennym lesie, żegnając ścieżki, pełne ich miłosnych szeptów i uścisków. Zdawało się, że przytuleni do siebie, błąkali się po odludnych pustkowiach, tak dalece upojeni swą miłością, iż nic prócz siebie dojrzeć nie byli w stanie. Właśnie i teraz niespodziewanie zbudzili się z rozmarzenia, zdziwieni spotkaniem oraz widokiem tej nowej ziemi, o której uprawie niejednokrotnie już słyszeli. Mateusza uważali za oryginała, który zamiast kochać ziemię i chcieć i ją zapładniać, powinien był poprzestać na kochaniu swojej ślicznej żony. Lecz wszystko, co odnosiło się do innych w rzeczywistości, daleko było po za niemi.
Jednakże wdali się w rozmowę, udając, że się zachwycają osiągniętym rezultatem, lecz mówili tylko przez uprzejmość. Żyjąc w miłosnem rozmarzeniu, ujmującymi byli pragnieniem, by za ich przykładem wszyscy byli równie szczęśliwi. Dotychczasowo życie ich było uroczą idyllą. Ona cała pochłonięta upojeniem, że jest ubóstwianą kochanką swojego męża, on rozkochany, zdrów, bogaty i tylko chwilowo zmuszający się do malowania wachlarzy, by na nich utrwalić postać