i zamieniła się w rozpacz, gdy rzeczywistość im dowiodła, że nigdy dziecka mieć nie będą. Nie możesz sobie wyobrazić, moja droga, czego oni nie próbowali, byle podtrzymać nadzieję dziecka... Radzili się doktorów, jeździli do wód, zażywali przeróżne lekarstwa... przez piętnaście lat trwała ta uporczywa ich walka... ale powoli zaczęli powątpiewać, wreszcie wstydzić się swoich wysiłków i kryć się ze swoją bezpłodnością, jak z hańbiącem piętnem. Jedynem pocieszeniem w ich niedoli było to, że nie przestali się kochać i że jedno drugiego nie obwiniało, jako winowajcę nieszczęścia. Dzielili wspólność swego bólu, jak biedne istoty zarównie ciężko dotknięte. A wiem o innem małżeństwie, gdzie bezpłodność zamieniła życie w piekło, bo ani mąż, ani żona, nie chcieli brać na swoje konto przyczyny zła, całość winy przypisując drugiemu... Ach, biedna, kochana ciotka!... Zawsze ją widzę w żałobie... we łzach... pogrążoną w rozpaczy brakiem macierzyństwa... ach... jakże ona nas całowała, nas, dzieci swojej siostry, gdyśmy jej składali noworoczne powinszowania. Gasła z umartwienia, z wyrzutów, jakie sobie bezustannie czyniła... a teraz jestem pewna, że zgaśnie niedługo jej biedny mąż, który opuszczony, osierocony śmiercią żony, wygląda jak zbłąkany wśród bezludnej pustyni.
Zapanowało milczenie i zdawało się, jakby chłód
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/503
Ta strona została skorygowana.