ny dreszcz łagodnie przebiegł po szarem listopadowem niebie.
— Ale mnie się zdaje — odezwała się Maryanna — że ty sama nie chcesz mieć dzieci...
— Ja nie chcę mieć dzieci? Któż to mógł tobie powiedzieć! Nie chcę mieć teraz dziecka, bo wszystko powinno się odbywać we właściwym czasie... Jesteśmy oboje młodzi, więc tymczasowo pragniemy się nacieszyć naszą miłością... Ale gdy przyjdziemy do rozsądku, zobaczysz! Chcemy mieć aż czworo, dwie córki i dwóch synów!...
Dźwięczny, miły śmiech, rozkochanej młodej kobiety, rozległ się zcicha i nagle przygasł a wśród zapadłego milczenia, tchnął chłód od ziemi, zasypiającej już na zimowy spoczynek.
— A jeżeli za długo będziecie odkładać — rzekła znów Maryanna — i jeżeli będzie zapóźno urzeczywistnić wasze pragnienie?
Pani Angelin na nią spojrzała zdziwiona i zaczęła się zanosić wesołym śmiechem.
— Co też ty mówisz! Mybyśmy mogli nie mieć dzieci, gdy zechcemy! Ach, wiesz, jesteś zabawna!
Zamilkła zakłopotana, rumieniąc się na myśl różnych przypuszczeń, jakie mogły były powstać w głowie Maryanny. Więc przytuliła się pieszczotliwie do męża i jak rozmiłowana gołąbka, szepnęła półgłosem:
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/504
Ta strona została skorygowana.