Strona:PL Zola - Płodność.djvu/517

Ta strona została skorygowana.

miał grosiwa w tę nędzną ziemię, która połknie i jego z żoną i z dziećmi, bez wydania ani jednego kłosa ze zmarnowanego ziarna, jakie pełnemi garśćmi ciskał w to błoto. Na widok zielonego pola, Lepailleur aż zdrętwiał z zadziwienia. Oddawna tędy nie jeździł i nie widział przemian, jakie tu zaszły, zadawalniając się powtarzaniem, że ani jedno ziarno nie wzejdzie, bo ziemia jest zgniła. Złość dławiła go w gardle, gdy spostrzegał, że zasiew rósł gęsto, lecz chociaż zadawało to kłam jego przepowiedni, uparł się tem zawzięciej, udając, że nie wierzy, by zboże tutaj rodziło.
— A więc pan myślisz, że to naprawdę wyrośnie?.. Nie można zaprzeczyć, że wzeszło!... Tak... Ale zobaczymy czy dojrzeje!
A widząc, że Mateusz uśmiecha się spokojnie pewien jak najlepszego plonu, mówił dalej, pragnąc zatruć jego nadzieję:
— Aj, zobaczysz pan, że stanie na mojem... przekonasz się pan, że ziemia to gorzej niż kobieta... i nigdy człowiek nie jest pewien, czy będzie z niej miał pociechę, czy biedę... Ileż razy widziałem takie pola zieleniące się na wiosnę a z kretesem przepadłe, gdy zboże zaczyna się wiązać... byle co a podła ziemia zdradzi tego, który się nad nią zeznoił.. Dość zimnego wiatru... burzy a wszystko przepada... a często nic zgoła niby nie zawadzi a mimo to ziemia zakpi z człowieka i ani ziarnka nie odda z włożonego zasie-