mignęły ciągnące cienie niemowląt, skazywanych na śmierć jeszcze przed pojawieniem się na świecie; cienie tych przeklinanych małych trupów fabrykowanych u akuszerek, w szpitalach, w domu podrzutków, wszędzie zbieranych z resztką życia przez potworne kobiety, tytułujące się wiejskiemi mamkami a będące zbrodniarkami, tępiącemi niemowlęta głodem i chłodem. Mateusz nagle opanowany okropnością tych wywołanych widziadeł, nie znalazł słowa, by odpowiedzieć Beauchêne’owi a wzruszenie jeszcze wzmogło się w jego sercu, gdy spostrzegł Morange’a zapatrzonego w Gerwazego, który śmiał się, przewracał, szczebiotał. Widok tego zdrowego, wesołego dziecka pochłonął całą uwagę Morange’a, którego oczy nabiegły łzami. Czyż i on był pod wrażeniem smutnych widziadeł?, zapewne wywoływał postać ukochanej żony, zmarłej, uprowadzonej przez dziecko, którego nie chciała. Byłoby ono synem przez nich oboje pragnionym a na śmierć przed urodzeniem przez nich samych skazanym! Te tragiczne widma jawiły się na tle ohydnej nory, w której la Rouche zabijała macierzyństwo a obraz tych wspomnień na chwilę nie przestawał dręczyć zbolałego Morange’a, pomimo, że siedział teraz w słonecznym ogrodzie, przepełnionym wesołą wrzawą i śmiechami bawiących się dzieci. Mateusz, pragnąc przerwać dokuczliwy wątek jego myśli, rzekł swobodnie:
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/525
Ta strona została skorygowana.