nić, pokażę ci także jej fotografię, zrobioną przed tygodniem... Chodź, doprawdy, że to będzie bardzo poczciwie z twojej strony, dotrzymasz mi towarzystwa w jej nieobecności, jeść będziemy śniadanie, jak dwaj słomiani wdowcy... Więc zgoda? przyjdziesz tu po mnie około godziny dwunastej?...
Mateusz nie mógł zastosować się do jego życzenia.
— Nie mogę, doprawdy nie mogę, mam dziś rano za wiele bieganiny po mieście... Ale pojutrze znów muszę być w Paryżu. Więc jeżeli chcesz, to wtedy przyjdę do ciebie na południe we śniadanie.
Rzecz została postanowiona i pożegnawszy się, Mateusz puścił się na miasto a na śniadanie wstąpił do restauracyi przy alei Clichy, gdzie w sąsiedztwie przetrzymały go różne sprawunki. Spuścił się następnie ulicą Amsterdam ku ulicy Caumartin, gdzie miał sprawy pieniężne do załatwienia u jednego z bankierów. Gdy doszedł do ulicy de Londres, przyszła mu ochota skrócić sobie drogę idąc pasażem Tivoli, który wychodzi na ulicę Saint-Lazare bramą tak wązką, że nieledwie niedozwalającą na przejazd powozom.
Pasaż Tivoli jest mało uczęszczany i tylko przez osoby idące piechotą a właściwie wyłącznie przez mieszkańców tej samej dzielnicy, bo trzeba być znawcą zaułków Paryża, by wiedzieć o istnieniu tego przejścia. Mateusz wspomniał,
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/582
Ta strona została skorygowana.