Ostatnio ofiarowane jej dwa wazony z emaliowanego kryształu były bardzo piękne. Morange w pokoju córki chodził na palcach, jak w świętem miejscu i mówił zniżonym głosem, z twarzą człowieka pobożnie rozradowanego i wtajemniczającego profana w obrządki kultu miejscowego bożyszcza. Uprowadził go następnie z temże przejęciem w drugą stronę swojego mieszkania, do swojego pokoju, w którym nic nie zmienił od czasu śmierci Waleryi, uważając tu każdą rzecz za prawdziwą relikwię. Lecz ściany, kominek, stoły, były pokryte fotografiami. Była to kolekcya portretów jego żony powiększona znaczną ilością portretów córki, którą od cieciństwa kazał fotografować co sześć miesięcy.
— Chodź... Chodź... pokażę ci ostatnio zrobiony portret Reginy. Patrz!
I postawił gościa przed ramkami w rodzaju kapliczki, stojącej na stole wprost ulubionego jego fotelu, naprzeciwko okna. Na tym stole były zgromadzone najpiękniej udane portrety, ułożone przez niego symetrycznie po dwa a powtarzające rysy matki i córki. Ostatnie dwa przedstawiały je w jednym wieku. Były one zadziwiająco do siebie podobne, jak dwie siostry bliźniaczki, zarówno ładne i wesoło uśmiechnięte.
Łzy nabiegły do oczu Morange’a i wzruszony, rzekł w ekstazie miłości dla tych dwóch kobiet:
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/594
Ta strona została skorygowana.