— Więc pani przyjechałaś po mnie?
— Tak... niech się pan śpieszy, zaraz pojedziemy.
— Dobrze, tylko powiem służącej, by przygotowała pokój Reginy na jej przyjęcie.
Wyszedł, znikł na chwilę, jeszcze nie bardzo zaniepokojony, lecz rozgorączkowany a pozornie zajęty znalezieniem swego kapelusza i rękawiczek, których nie mógł się doszukać z pośpiechu.
Skoro tylko wyszedł z pokoju, Serafina, która oczyma za nim śledziła, znów się wyprostowała jak w przygotowaniu do walki, przewidując, że ciężki bój będzie miała do przetrwania. Pod płonącemi, ryżemi włosami, twarz Serafiny wydawała się przerażająco bladą a oczy jej o złotych iskierkach paliły się złowrogim ogniem. Spotkawszy się z oczyma Mateusza, patrzeli na siebie w milczeniu, ona z dziką śmiałością, on równie blady jak ona i tknięty okropnością swoich domysłów.
— Co się stało?.. spytał głosem zniżonym.
— Strsszne nieszczęście. Jego córka umarła.
Ledwie, że zdołał powstrzymać krzyk wyrywający mu się z piersi i załamał ręce w geście rozpaczliwego pożałowania.
— Umarła!.. Umarła tam... u tego Saraille, w tej łotrowskiej jaskini!
Serafina drgnęła ze zdziwienia a zarazem ze strachu.
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/600
Ta strona została skorygowana.