Strona:PL Zola - Płodność.djvu/638

Ta strona została skorygowana.

kilka hektarów wrzosowiska, za swą nieszczęsną enklawę zażądał tak wygórowanej ceny, że wobec tego wszelkie targi stawały się niemożliwe. Młynarz dał zresztą poznać tłumiony swój gniew, z powodu tryumfu Mateusza na rozległych, nieuprawnych polach, na których od wieków porastały ciernie, gdzie głowę byłby dawniej dał, że żaden kłos nie urośnie, kołysały się teraz bujne żniwa. Wściekał się z gniewu i tembardziej nienawidził ziemię, tę niesprawiedliwą macochę, która tak twardą była dla niego, syna chłopów, taką łaskawą dla tego mieszczucha, przybłędy, który zjawił się nie wiedzieć zkąd, aby wszystko zmienić i przeinaczyć. I z szyderczym uśmiechem rzekł, że te kępy warte teraz złote góry, odkąd zjawili się czarodzieje, którzy zbożu każą rosnąć na kamieniach.
— Pan wiesz, że się sam do niego pofatygowałem. Zgłosił się on do mnie niegdyś, proponując mi za tanie pieniądze swój kawałek wrzosowiska, naturalnie nie zgodziłem się na to, mając już wtenczas zamiar pozbycia się majątku. Więc teraz nie mógł się powstrzymać od drwinkowania, chcąc mi dać poznać moją głupotę. Byłbym go był spoliczkował... Ale ma teraz córeczkę?
— Tak, małą Teresę — odrzekł Mateusz z uśmiechem, który nie schodził mu z ust podczas całego opowiadania Séguina, tak pewnym był, że rezultat musi być ujemnym. — Przed ro-