Strona:PL Zola - Płodność.djvu/643

Ta strona została skorygowana.

Na chwilę zapanowało milczenie, poczem Séguin począł znowu ospale.
— A więc żadne inne nieszczęście nie spadło na pana dzisiaj?
— Nie, dachówki mi jeszcze nie lecą na głowę. Ale i to przyjdzie.
— Miejmy nadzieję, że tak. I powiedzieć, że ta podła ziemia, ze swojem obrzydłem rojowiskiem żywych jestestw, obraca się, jakby nigdy nic... Mój Syryusz chory, ależ to koniec świata!
Mateusz znudzony powstał, zabierając się do wyjścia, gdy weszła służąca i gadając długo tłómaczyła, że pani prosi pana, aby zaraz przyszedł do pokoju panny Łucyi, bo panienka upiera się być niegrzeczną. Séguin ze swą ironiczną flegmą żartował dalej, prosząc obu mężczyzn, aby mu towarzyszyli i pomogli, jak mówił, przekonać tę małą kobietę o wszechwładzy męzkiej.
W pokoju Łucyi rozgrywała się dziwna scena. Dziewczynka, leżąc na plecach, zaciągnęła kołdrę aż pod brodę, trzymając ją mocno w swych drobnych zaciśniętych dłoniach, jakgdyby zamierzała stawiać opór i nie pozwolić się wyciągnąć z łóżka, którego od rana opuścić nie chciała. Widać było tylko jej drobną, bladą twarzyczkę, zmartwiałą, otoczoną splotami płowych, jakby wypełzłych z koloru włosów. Jej niebieskawe bezbarwne oczy wpatrywały się uporczy-