— Moja kochana, ty naprawdę nadużywasz naszej cierpliwości, to idyotyczne, skończy się na tem, że zawołam ojca, aby ci dał w skórę... Od rana nie chcesz wstać z łóżka i nie chcesz nam powiedzieć nawet, co ci jest. Gadaj przecież, wytłómacz się, byśmy wiedzieli, co o tem myśleć... Powiedz, czy ci kto dokuczył, czy chciałabyś się poskarżyć na kogo?
Gdy Łucya pozostawała w swojej martwocie, kazała matka idąc za radą doktora, zawołać nauczycielkę Norę, aby doktór mógł ją wypytać sam. Gdy okazała blondyna weszła do pokoju, zauważył u dziecka ten sam dreszcz wstrętu, jaki objawiła, gdy chciał jej dotknąć. Wyglądało to, jakby chciała cała zakopać się i zniknąć.
Nora zapytana, odpowiedziała stojąc w nogach łóżka ze zwykłem uśmiechem i nieświadomym bezwstydem, błyszczącym zawsze w jej pięknych oczach.
— Ależ ja nie wiem o niczem, panie doktorze, bo przecie nie ja układam dzieci do snu.
Wczoraj wieczorem zdawała się Łucya być zdrową. Do łóżka położyła się zapewne o tej samej porze, jak zwykle, poszedłszy wprzódy powiedzieć dobranoc matce, która w małym salonie miała gościa... Ja, jak każdego wieczoru, weszłam tylko raz do jej pokoju, aby jej powiedzieć dobranoc... Cóż zresztą mam jeszcze powiedzieć panu, kiedy sama nic nie wiem.
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/645
Ta strona została skorygowana.