się do Walentyny, tak groźny, że Mateusz wraz z doktorem gotowali się być rozjemcami. Ale w tej samej prawie chwili widzieli, jak się opanowywał, jak drwiący uśmiech znowu wracał na jego wargi, gdy popatrzył na stojącą w nogach łóżka Norę, która trochę blada, dziwiła się, że dziecko śmiało rzecz całą opowiedzieć, przy tem wszystkiem zawsze imponująca i zawsze bezczelna. Sama tylko Walentyna odważyła się oburzyć i dać swemu oburzeniu wyraz w słowach, pełnych powagi i dumy, w których odnajdywała się jeszcze krew Vaugelade’ów, mimo znieprawienia, któremu uległa.
Podeszła ona do nauczycielki, mówiąc jej w twarz:
— To, coś pani zrobiła, jest ohydnem. Ostatnia z nierządnic, w najgorszym domu rozpusty, nie byłaby zdolną do podobnej nikczemności, aby kalać w tak nizki i głupi sposób niewinność dziecka, niweczyć wszelki szacunek, jaki winna córka matce. Albo jesteś niepoczytalną, albo ostatnią z łotrzyc... Precz ztąd, wypędzam panią.
Teraz dopiero Séguin, który dotąd jeszcze ust nie otworzył, raczył nareszcie wmieszać się i objawić swą wolę. Ze zwykłą swą uśmiechniętą miną, rzekł sucho.
— Przepraszam cię, kochana przyjaciółko, nie chcę pozbywać się Nory, ona pozostanie... Przecież nie przewrócimy domu do góry nogami i nie
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/651
Ta strona została skorygowana.