Strona:PL Zola - Płodność.djvu/661

Ta strona została skorygowana.

tacye. Obietnicami zasypuje mnie ona po prostu, ale, jak dotąd, rezultatu niema żadnego... Dzisiaj była jakoś otwartszą, zdawała się zniechęconą i dlatego nie mogłam powstrzymać łez przed chwilą.
A składając ręce, dodała z wrastającą egzaltacyą:
— Boże! Boże! i powiedzieć, że są kobiety tak szczęśliwe, kobiety, które mają tyle dzieci ile chcą! naprzykład kuzynka pani, pani Froment! Ileż to z niej nie zażartowano a ja byłam w tem pierwsza! Ale już przeprosiłam ją za to, bo w końcu to wielka i piękna rzecz te ciągłe takie spokojne i takie zwycięzkie porody. Ach zazdroszczę jej tak bardzo, tak bardzo, moja kuzynka, że doprawdy poszłabym kiedy wieczorem i ukradła jedno z jej dzieci, które wyrastają, niby obfity owoc na bujnie rosnącem drzewie!.. Mój Boże! mój Boże! czy to może dlatego żeśmy zbyt długo się powstrzymywali? może wspólną naszą winą jest, żeśmy wyjałowili drzewo, niepozwalając mu wydawać owoców na wiosnę, w okresie zdrowych soków?
Gdy Angelin wymawiała imię kuzynki Maryanny, Konstancya, spoważniała i potrząsnęła przecząco głową. Potępiała zawsze tę bezustanna brzemienność, skandaliczną naprawdę i za którą Maryanna odpokutuje jeszcze kiedyś.
— Ależ, kochana przyjaciółko, nie wpadaj w przesadę. Dziecko, zapewne niema kobiety, niema takiej matki, którąby go sobie nie ży-