Strona:PL Zola - Płodność.djvu/665

Ta strona została skorygowana.

żałym, wargi miał miękie, powieki obwisłe, nie był już tak starannym i dbałym o siebie, jak dawniej, wybuchał głośnym i grubiańskim śmiechem, któremu towarzyszyły karczemne żarty. Ale przedewszystkiem łajdaczył się coraz bardziej po za domem, nurzał się w brudnej rozpuście, która zawsze dla niego miała powab, zaspakajając jego pożądania łatwych do zdobycia i zupełnie, bez żadnych zastrzeżeń oddających się kobiet. Teraz więc coraz bardziej ograniczany przez żonę w domu, puszczał się na najgorsze awantury uliczne. Znikał na całe noce, kłamał potem niezręcznie, albo wcale nawet nie starał się kłamać. Jakże przeciwko temu mogła walczyć ona, która miała zaledwie odwagę poddawać się od czasu do czasu wstrętnemu aktowi, aby zerwanie ich z sobą nie stało się zupełnem? Czuła się wobec tego bezsilną i pozostawiła mu w końcu zupełną wolność, choć życie pełne brudnych rozkoszy, jakie teraz wiódł, nie było dla niej tajemnicą, nawet w swych szczegółach. Największym ciosem dla niej przecież było, że stopniowa dezorganizacja tego tęgiego dawniej mężczyzny, degeneracja fizyczna i moralna, do której go przyprowadziła rozpusta, odbijała się w sposób dotkliwy na fabryce, która zaczynała się chwiać. Ów dzielny swego czasu pracownik, ów szef, pełen energii i hartu, stawał się ociężałym, tracił szczęśliwą rękę w operacyach i nie miał już ani odwagi, ani