Właśnie owego czwartku około drugiej po południu, spotkał się Mateusz, który przybył do Paryża dla obejrzenia u Beauchêne’a młockarni, idąc pieszo ulicą la Boëtie, z Cecylią Moineaud niosącą małą, starannie owiązaną paczkę. Kończyła dwadzieścia i jeden lat i była od czasu operacyi, którą przebyła, szczupłą, bardzo bladą i bardzo słabą, ale nie chorowała jednak. Od owych kilku pełnych bólu miesięcy, które spędziła na folwarku, miał dla niej Mateusz wiele życzliwości, do czego przyłączyło się później jeszcze i współczucie wobec jej rozpaczy i bólu, że już nigdy więcej nie będzie mogła być matką. Skoro wyszła ze szpitala, zajął się nią wtedy, szukając dla niej łatwej pracy, znalazł takową u pewnego znanego sobie fabrykanta wyrobów kartonowych. Było to klejenie pudełek, jedyna nie męcząca praca, do której zdolne były wątłe jej ręce, nie wyrosłe i łatwo się męczące jak ręce podlotka. Odkąd przestała być kobietą, można ją było brać za dużą dziewczynkę, która wystrzeliwszy, nagle przestała rosnąć, nigdy jednak nie przechodziła obok dziecka, żeby ją nie zdejmowała ochota wziąć je na kolana i popieścić. Przy wielkiej zręczności drobnych swych palców zarabiała dwa franki dziennie za pomocą klejenia pudełek. A ponieważ żle jej było u rodziców, gdzie raziła ją bezustannie brutalność otoczenia i gdzie ją ograbiano co tydzień
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/669
Ta strona została skorygowana.