niu rozpaczliwem, bez chleba, bez sposobu do życia, bez młodości i bez nadziei. Ale cóż mogła przeciwko temu zdziałać? Gdy się już raz jest w błocie, trudno się zeń wydobyć.
— Tak, gardłem już mi wychodzi to przeklęte życie, które gdy się jest młodą, wydaje się wesołem i zabawnem a w którem nieraz i głodem się przymiera, już nie mówiąc o wstrętnych obrzydliwościach różnego rodzaju, jakie znosić trzeba... Wie pan, dzisiaj wydaje mi się ono kamieniem u mojej szyi, ciągnącym mnie w przepaść, w której zdechnąć już muszę. Ach, zresztą ratunek już niemożliwy, wracam do tego, co mnie zdawna czeka, aż wreszcie zabiorą mnie z ulicy gdzie w jakim kącie i wyprawią na tamten świat w lazarecie.
Słowa te wymawiała z dziką energią kobiety spostrzegającej nagle wyraźnie los, którego uniknąć nie może, potem spojrzała na swoje dziecko i dodała:
— Lepiej, że ono pójdzie swoją drogą i ja swoją. Tym sposobem nie będziemy sobie przynajmniej zawadzali.
Głos jej zmiękł przy tem a na smutnej twarzy odbił się wyraz wielkiej słodyczy, tak, że Mateusz, ździwiony, czując ogarniające ją nieznane jej dotąd wzruszenie, którego nie wypowiadała, podjął rzecz nanowo.
— Niech idzie swoją drogą, to znaczy teraz,
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/676
Ta strona została skorygowana.