Strona:PL Zola - Płodność.djvu/680

Ta strona została skorygowana.

coraz bardziej w oporze i zwyciężona, przestała w końcu już wciąż przeczyć.
— Odurzacie mnie, już nic nie wiem — róbcie jak chcecie... Ach, zapewne! będzie to dla mnie ogromne szczęście módz zachować to ukochane maleństwo!
Celina uradowana klaskała w dłonie, podczas gdy Mateusz, bardzo wzruszony, rzekł tylko:
— Pani uratowałaś je a teraz ono siebie ocali.
Ale właśnie w tej chwili ukazała się we drzwiach, wysoka czarna postać, wyschłej i chudej dziewczyny z twarzą surową, przygasłemi oczyma i blademi ustami. Gdzieżto widział tę długą, ledwie ociosaną deskę, tę płaską figurę bez piersi i bioder? I nagle, zgiełkiem zdumieniem poznał ją Mateusz, była to angielka Anny, Którą odnajdował zupełnie taką samą po dziesięciu latach; ten sam wygląd, ta sama suknia, ta sama swoboda cudzoziemki, nieznającej nawet języka kraju, do którego przybyła pozbyć się płodu. Teraz rozpoznawał także na sąsiedniem łóżku i upakowaną walizkę i małą torbę podróżną. Już po raz czwarty rodziła w tym domu; i tak samo jak pierwszym razem zjawiła się i teraz pewnego pięknego poranku, bez zawiadomienia, na tydzień przed samym połogiem. A przebywszy trzy tygodnie w łóżku i uprzątnąwszy dziecko, oddane do domu podrzutków, powracała spokojnie do swej ojczyzny, dążąc na statek, który ją tu przywiózł.