żona nie miała już tyle siły, by obuć dziecko, przystawić garnek do ognia, ani nawet zamieść podłogę. W pierwszych dniach opierała się gwałtownie temu wejściu w dom obcej kobiety, walczyła, oburzała się, chora na manię porządku i czystości, której nie mogła już zadowolnić. Potem w miarę jak się pogarszał jej upadek fizyczny, musiała poddać się temu, że obca po trochu, coraz więcej zagarnia jej miejsce. I oczywiście, jak to się dzieje w domach ludzi ubogich, gdzie wszelkie potrzeby załatwia się sumarycznie, bez wielkich ceregieli, pani Józefowa niebawem zajęła je całkowicie, to jej miejsce, w obec dzieci, w obec męża nawet. Okaleczała, po przejściowem podrażnieniu, doszła do tego stopnia zniedołężnienia, że nie mogła już być małżonką dla swego męża, mimo straszliwej zazdrości, która przeżyła jej niemoc. Inna kobieta była w domu, Bènard posłużył się nią, poprostu jak zdrowy a niewybredny mężczyzna, niezdolny do posłów, bez wszelkiej złośliwości zresztą. Z początku przerażające sceny miały miejsce aż do dnia, w którym jąkająca się i drżąca nędzna kastratka doszła do rezygnacji istoty zahukanej, staruszki wykreślonej z liczby żyjących. I wtedy własnowolnie już ustąpiła małżeńskiego łoża i schroniła się do dawnej ciemnej alkowy dwóch swych córeczek, ze strachu, z chęci zakopania się w norze jak zwierz pokonany, pozwalając, by dzieci sypiały przy swej zapasowej mamie. A co do-
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/690
Ta strona została skorygowana.