Strona:PL Zola - Płodność.djvu/697

Ta strona została skorygowana.

Wtem nagle matka okrzykiem ulgi powitała wchodzącego syna:
— Ach! przecież Maurycy!
Syn powracał, jej bóstwo jedyne, ten w którym złożyła dziś wszystkie swe uczucia serdeczne, przedmiot jej dumy, dziedzic fortuny, który tu będzie królował jutro, który ocali zagrożone upadkiem królestwo, który podniesie ją i postawi po swej prawicy w chwale. Znajdowała, że jest piękny, wysoki, silny, niepokonany w latach dziewiętnastu, jak owi bohaterowie legend. Kiedy począł tłomaczyć, że zawarł właśnie układ korzystny w pewnej przykrej sprawie, źle rozpoczętej przez ojca, widziała już jak naprawia wszelkie klęski, odnosi zwycięztwa. Potem prawdziwym już było dla niej tryumfem, kiedy posłyszała jak przyrzeka, że młockarnia odstawioną będzie przed końcem tygodnia.
— Mój drogi, powinienbyś wypić filiżankę herbaty, zabardzo męczysz sobie głowę tem wszystkiem, to cię uspokoi.
Przystał. I zawołał wesoło:
— Wiesz, mateczko, że przed chwilą o mało nie zostałem przejechany przez omnibus, na ulicy Rivoli.
Pobladła śmiertelnie, filiżanka wypadła jej z ręki. Wielki Boże! więc całe jej szczęście było zależnem od jakiegoś wypadku? I raz jeszcze poczuła tę straszliwą groźbę, ten dreszcz, co