mogły sobie pozostać tam, gdzie były, bo jej przyjście na świat sprawiło tylko zamieszanie w domu i nic więcej! A kiedy Maryanna zaprotestowała, twierdząc, że rzadko zdarzy się widzieć dziewczynkę tak inteligentną i tak ładną, Lepailleurowa odpowiedziała nieco łagodniej:
— To prawda, że sprytny z niej dzieciak, ale zawszeć to tylko córka, tego nie możesz wysłać do Paryża, trzeba to będzie gdzieś osadzić a ile to jeszcze będzie kłopotu, ile to trzeba będzie wydać na to pieniędzy... Ale nie mówmy już o tem, skoro dzisiejszy dzień całkowicie poświęcony jest radości.
W Paryżu przy wyjściu z dworca Północnego Lepailleurowie zamieszali się w tłumie i utonęli gdzieś wśród fali tłoczących się głów.
Kiedy dorożka zatrzymała się na wybrzeżu d’Orsay, przed pałacem Beanchênów, Mateusz i Maryanna poznali przy trotuarze karetę Séguinów. Po za szybami dojrzeli nieruchome i w milczeniu oczekujące dwie ich córki Łucyę i Andreę, w jasnych tualetach. A podszedłszy do bramy zobaczyli wychodzącą z niej Walentynę, wieczyście się śpieszącą. Spostrzegłszy ich jednak, przybrała na twarz wyraz głębokiego współczucia, wołając:
— Prawda? co za okropne nieszczęście, syn jedyny!
Potem puściła wodze swej wymowie:
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/713
Ta strona została skorygowana.