Ubiegłej zimy sprzedali oni byli swój domek w Janville i osiedlili się w Paryżu, dotknięci ostatecznem nieszczęściem, utratą zupełną niemal majątku, który zatonął w bankructwie wielkiego domu bankowego. Żona, poszukując zajęcia została mianowaną delegatką w Dobroczynności publicznej, jedną z tych inspektorek, które nadzorują matki, pobierające wsparcia z Dobroczynności, wizytują dzieci, składają raporta i jak mawiała ze smutnym uśmiechem, było to dla niej jeszcze pociechą, rządzić tym małym światkiem, dla niej, którą do rozpaczy doprowadzała jej bezpłodność, teraz już stanowczo stwierdzona! Co do męża, którego wzrok słabnął coraz bardziej, musiał on zaniechać zupełnie swych malowideł, pędził teraz życie stetryczałego, zrozpaczonego człowieka, skazanego na nicestwo.
Drobnemi kroczkami, jak gdyby prowadziła dziecko, pani Angelin podprowadziła go do Maryanny, usadziła go sama w fotelu tuż obok stojącym. Zachował dotąd wyprostowaną, smukłą postawę muszkietera, ale spustoszoną troską i niepokojem, osiwiały już w czterdziestu czterech latach. Jakież wspomnienia budził widok tej smutnej kobiety prowadzącej z sobą tego kalekę, w tych, co przypominali sobie jeszcze owe młode małżeństwo tak piękne i tak zakochane w sobie, w nieopatrznej uciesze błąkające się po tajemniczych ścieżynach w Janville!
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/721
Ta strona została skorygowana.