chwianej firmy, ten książę przemysłu dnia jutrzejszego, którego władzą dzieliła się już naprzód jej duma, uniesiony został wichrem jak liść zeschnięty. Osunęła się jej z pod stóp ziemia, padała w przepaść.
I najgorszą dla niej boleścią była ta oschłość, co ją ogarnęła, ta zaciekłość co wypalała w niej łzy wszystkie, kiedy równocześnie matka dobra, jaką była z natury, przechodziła najstraszliwsze męczarnie do rozpaczy doprowadzonego macierzyństwa, w jad zamienionego przez utratę dziecka.
Podeszła do Karoliny, stanęła za nią, wpatrując się w szczupły profil syna, wpośród kwiecia. I wciąż nie płakała jeszcze. Powoli wpatrzyła się w łoże, jej oczy pochłaniały w siebie ten widok bolesny, potem przenosiły się znów na papier, jak gdyby chciała się przekonać co jej pozostanie jeszcze po tem ubóstwianem dziecku, te kilka kresek ołówka zaledwie, kiedy nazajutrz ziemia zabierze je na zawsze. Karolina, czując ją po za swemi plecami wstrząsnęła się i podniosła głowę. Zlękła się i nie przemówiła do niej ani słowa. Obiedwie zamieniły z sobą tylko spojrzenie.
I jakże ścisnęło się serce matki, gdy pośród tych przygotowań pogrzebowych, wobec wielkiej nicości śmierci spojrzała w tę twarz serdecznego współczucia pełną, tryskającą zdrowiem, pięknością, co się wznosiła ku niej jak gwiazda promienna przyszłością z pośród złotej włosów aureoli!
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/726
Ta strona została skorygowana.