Strona:PL Zola - Płodność.djvu/728

Ta strona została skorygowana.

bastować, moje zadanie spełnione. Teraz kolej na moich chłopców i moje córki, żeby oni mieli dzieci.
— Konstancja zadrżała, wzburzona napadem jej zaciekłości, co wypalała jej łzy u powiek.
Patrząc z ukosa, mogła widzieć tę matkę dziesięciorga żyjących dzieci, ciężarną jedenastem, z postacią brzemienną przyszłem życiem, które tu wnosi w ten dom żałoby. Widziała, że zawsze jeszcze jest młodą, zawsze jeszcze świeżą, pełną zdrowia, uciechy, nadziei nieskończonej.
I teraz kiedy ona traciła jedyne swe dziecko, tamta stała tu, u łoża śmierci, niby owa bogini plonów nieskończonych, z żywotem, w którym płynął strumień płodności wieczystej.
— A wreszcie zapominasz pani — mówiła Maryanna, uśmiechając się z kolei — że jestem już babką... Patrzaj pani! Dla mnie to już dymisja!
Gestem ukazywała pani Angelin służącą synowej, która tłomacząc się otrzymanym rozkazem, przynosiła na ręku maleńką Bertę, ponieważ to była zwykła pora jej karmienia, żeby pani nie potrzebowała schodzić na dół. Dziewczyna nie śmiejąc wejść do tych komnat żałobnych, zatrzymała się u drzwi salonu. Ale dziecko rozigrane, wesołe wyciągało tłuste rączęta i ześmiało się z cicha. Karolina, posłyszawszy je, powstała coprędzej i szybko, lekkim krokiem przebiegła salon, aby je zabrać do sąsiednich pokoi, gdzie mogłaby dać mu piersi swobodnie.
— Jakaż ona miluchna! — szepnęła pani An-