gelin. — Istne kwiaty takie maleńkie dzieciny. Wszędzie to niesie z sobą blask i urok świeżości, gdzie się tylko pojawi.
Konstancya była jak olśniona. Nagle wśród tych pół ciemności, posianych gwiazdami płomieni gromnicznych, w tem zamarłem powietrzu, ciężkiem wonią róż ciętych, to śmiejące się dziecko wniosło powiew wiosny, świeży i jasny promień długiej zapowiedzi życia.
I było to wzmożone zwycięstwo płodnych matek, dziecko ich dziecięcia. Maryanna płodna jeszcze płodnością swego syna. Przybył jej jeden wdzięk więcej, jeden więcej majestat; potok, co wypłynął z jej lędźwi, rozszerzać się będzie coraz więcej, urastać bez końca.
I odgłos spadającego topora rozległ się jeszcze okropniejszem echem w sercu Konstancyi, tego topora, co ścinał drzewo u samego korzenia, jedyną jej odrośl; odtąd nic już z niej się nie narodzi.
Przez chwilę jeszcze pozostała sama wśród tej nicości, w tym pokoju, gdzie spoczywały zwłoki jej syna. Potem zdecydowała się nagle, przeszła do salonu, rzekłbyś, widmo zlodowaciałe. Wszyscy powstali, ucałowali ją i wszyscy przejęci byli dreszczem, przy dotknięciu zimnych jej policzków, których krew już nie rozgrzewała. Głęboka litość przejęła wszystkie dusze, tak była przerażającą w swym spokoju. Starano się znaleźć kilka słów serdecznych, ale ona powstrzymała wszystkich krótkim, oschłym gestem.
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/729
Ta strona została skorygowana.