Strona:PL Zola - Płodność.djvu/732

Ta strona została skorygowana.

zwiędła, że wyglądała na jakie lat sto conajmniej, niby zdetronizowane królowe w baśniach. Daremnie uprzedziła go o tem Cecylia, nigdy nie byłby w stanie uwierzyć w tak szybkie zniszczenie tej nakazującej, wyzywającej rudowłosej piękności, która kiedyś urągała latom. Jakiż wicher przerażającego upadku przeszedł tędy, pustosząc?
— Ach! drogi panie — mówiła dalej — ja dziś jestem umarłą, stokroć więcej umarłą, niż ten biedak, którego tam w grób spuszczają... Przyjdź do mnie kiedy pogadać. Jesteś pan jedynym człowiekiem, jedynym powiernikiem, przed którym mogłabym wypowiedzieć wszystko.
Spuszczano w grób ciało, sznury trzeszczały, rozległ się ostatni głuchy łoskot. Beauchêne, którego podtrzymywał jedna z krewnych, patrzał w grób wzrokiem zagasłym. Konstancya, która miała okrutną odwagę przyjścia tutaj, wyczerpana teraz łzami, zemdlała. Podniesiono ją, odwieziono do pustego domu, pustego już na zawsze, niby jedno z tych pól nagich, w które grom uderzył, dotkniętych klęską bezpłodności odtąd, gdzie nic już nie wyrośnie. Ziemia zabrała napowrót wszystko.
W Chantebled Mateusz i Maryanna kładli podwaliny bytu, tworzyli, wydawali na świat dzieci. I przez te dwa lata, co minęły, pozostali znowu zwycięzcami w nieśmiertelnym boju życia z śmiercią, przez ten bezustanny przyrost rodziny i przyrost ziem żyznych, które dla nich były samemże istnieniem, ich radością i ich siłą.