A jakąż staranną, jaką tkliwą dłonią gromadziła ona jeszcze dokoła siebie, owe jedenaścioro z pierwszej gromadki piskląt, począwszy od dwu bliźniąt najstarszych Błażeja i Dyonizego, którzy już mieli po lat dwadzieścia jeden, aż do ostatnio przybyłej, wątłej dzieciny, zaledwie poczynającej istnienie, której łakome usteczka ssały ją aż do krwi! W jej gromadce piskląt wszelkie wieki były reprezentowane: jeden dorosły, co był sam już ojcem, inni, co uczęszczali do szkół, inni, którym kłaść trzeba było majteczki co rano; byli tam chłopcy: Ambroży, Gerwazy, Grzegórz, Mikołaj; były i dziewczyny: Róża, niezadługo mogąca już wyjść za mąż, Klara, Ludwika, Magdalena, Małgorzata; ta ostatnia zaledwie poczynała chodzić.
I trzeba je było widzieć wszystkie, rozsypane po folwarku, jak tabun źrebców, upędzających się za sobą w niejednomiernym galopie, względnie do postawy przeciągających po wszystkich czterech stronach widnokręgu.
Wiedziała ona dobrze, że nie utrzyma ich na zawsze u macierzyńskiego fartuszka, zadowolnioną będzie, jeśli z nich dwoje lub troje zatrzyma folwark; godziła się z tem, że młodszym, tym, dla których tu już zbraknie miejsca, pozwoli odlecieć w świat na podboje krain sąsiednich. Był to nieunikniony fatalizm.
Dziś już Błażej osadzony jest od lat dwu blisko w fabryce, bracia wyszli ztąd na nowe zdobycze. Ponieważ byli liczbą, będą z czasem i siłą, świat do nich należeć będzie.
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/735
Ta strona została skorygowana.