zyskać dobro swoje, swe miejsce w świecie, swoją królewskość.
Bezwątpienia uwielbiała ona Maurycego, nigdy nawet nie kochała nikogo, prócz niego jednego; jako żona była zawsze chłodną, po prostu z zaparciem się samej siebie poddając się małżeńskim pieszczotom. Ale miłość jej macierzyńska, dotychczas nie rozgłośna, cicha i głęboka, wybuchnęła ponownie teraz nagłym płomieniem, który objął pożogą całą jej istotę. To macierzyństwo gwałtowne, wymagające, które ona skaziła w sobie, pogwałciła, umieszczając je na jednem jedynem dziecku, skazywało ją teraz na bezprzestanne męczarnie.
Była to matka oszukana przez los, okradziona; matka, której zabrano dziecko, co go pożąda całą duszą, pożąda innego, której palącego pragnienia miłości nic już nie ukoi, jeżeli nie zostanie znów matką. Dla serca jej, dla dumy, dla ciała, jak i dla ambicyi potrzebnem było dziecko, dziecko koniecznie.
I dlatego to bez wyrachowania, samym instynktem wiedziona, zbliżyła się do męża.
Pośród żałoby tego zamkniętego domu, tych sukien czarnych, nastała ponowna faza miodowych miesięcy. Nie uszukiwali już teraz natury, oboje czekali, z razu pełni nadziei. Wszakże Konstancya miała zaledwie lat czterdzieści jeden, Beauchêne, starszy od niej o lat sześć pozował na zucha zdrowego i silnego, z tych, co to zdolni
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/751
Ta strona została skorygowana.