sznem, o ile ona sama była zeschłą, zżółkłą, wyziębłą przedwcześnie; i ani jednem słowem nie objawiła urazy, jaką mogłaby żywić w niej kochanka. Matka jedynie w niej była dotkniętą, o dziecko tylko była zazdrosną do szaleństwa. Nie mogła wygnać tego dziecka z pamięci, powracało ono bezustannie jak szyderstwo, jak obelga za każdy raz, gdy stwierdzała bezskuteczność swego oczekiwania, zburzenie nowej jakiejś nadziei. I z każdym miesiącem rozczarowanie się pogarszało, coraz namiętniej marzyła o dziecku tamtej drugiej, pożądała go, chciała dla siebie, jątrzyła swą ranę pytaniami, gdzie ono było, co się z niem stało, czy wyrosło na zdrowego silnego mężczyznę, czy też dziś podobnym jest do swego ojca.
— Zapewniam cię, kochany Mateuszu — podjęła znowu — że spełnisz dobry uczynek, jeśli mi zechcesz odpowiedzieć na moje pytania... Czy żyje? powiedz mi tylko, czy żyje? Tylko nie okłamuj mnie... Zdaje mi się, że gdyby umarł, ja czułabym się spokojniejszą. Ale Boże mój! nie życzę mu przecież źle bynajmniej!
Wtedy Mateusz, którego w końcu wzruszyła bardzo, powiedział jej całą prawdę poprostu.
— Ponieważ nastajesz na mnie, kuzynko, w imię twego spokoju, ponieważ to zostać ma między nami i stosunki twe domowe nic na tem nie mają ucierpieć, nie widzę w tem nic złego, by cię uwiadomić o tem, co wiem sam; a powta-
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/756
Ta strona została skorygowana.