która bardzo blada i bardzo poważna stała pośrodku saloniku.
— Doktorze, przedstawiam ci panią, która pragnie ponownie zostać młodą mężatką... Chciałaby mieć dziecko i trzeba żebyś jej pan powiedział jak się do tego zabrać należy.
Zacny doktór chętnie wpadł w ten sam ton. Szeroka twarz jego miała zwykły wyraz poczciwości, zwykłe słodkie spojrzenie; tryumfu na niej nie było ani śladu, choć mógł tryumfować, bo katastrofę obecną zdawna przewidział. Roześmiał się tylko wesoło.
— Dziecko, doskonale! Ależ i państwo wiecie tak dobrze jak i ja, jak się do tego zabrać należy.
— Słowo daję, nie wiemy, doktorze! — odparł Beauchêne trzpiotowato. — Przynajmniej zapomnieliśmy już do szczętu, bo oto bez mała już rok cały robimy wszystko, co w naszej mocy, aby je mieć a to kochane maleństwo upiera się i wciąż nie przychodzi.
Był o tyle nieostrożnym, że dodał, nie czekając na odpowiedź, przejęły próżnością męzką, chcąc znać ocalić własną odpowiedzialność w tej klęsce:
— Zdaje mi się, że coś tam jest w nieporządku u mamy a jeśli udajemy się do pana, to dlatego, abyś raczył to obejrzeć i zechciał co potrzeba zreperować.
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/760
Ta strona została skorygowana.