dzących chodnikiem ulicy mogła je mieć od ciebie, jeśli ją zdjęła ochota. Roztrwaniałeś twą siłę na cztery wiatry, dla własnej przyjemności a jeśli coś ztąd wyrośnie... cóż to szkodzi, tem gorzej dla nich! Dzieci, ależ ty musisz ich mieć na wszystkie strony! Gdzież one są? mów, gdzie one?... Co! śmiejesz się, tyś nie miał dzieci! Rzeczywiście! a dziecko Noryny, tej robotnicy, którą byłeś o tyle nikczemnym, że wziąłeś ztąd, z pod mojego boku, z twojej własnej fabryki?.. Alboż nie płaciłeś za jej połóg, czy nie kazałeś może oddać dziecka do podrzutków? Nie kłamże już więcej, skoro widzisz dobrze, że wiem o wszystkiem! A gdzie jest to dziecko? gdzie ono jest teraz? — powiedz mi.
Beauchêne, zaniechał już żartów; był sinobladym, wargi mu drżały. Z początku wzrokiem przyzywał na pomoc Boutana, który po prostu usiadł, jakby oczekując końca. Iluż podobnych scen i bardziej grubiańskich jeszcze i niebezpieczniejszych doktór był świadkiem, jako naturalny powiernik tych tajemnych dramatów, które wywołuje pożycie małżeństw, oszukujących naturę! To też wziął sobie za zasadę pozwalać ludziom wygadać się w gniewie ze wszystkiego, wiedział bowiem z doświadczenia, że była to jedyna sposobność wyciągnięcia z nich objaśnień prawdziwych, gdyż na chłodno kłamali zawsze.
— Moja droga — odpowiedział wreszcie Beauchêne, udając boleść — jesteś doprawdy bez
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/764
Ta strona została skorygowana.