Strona:PL Zola - Płodność.djvu/767

Ta strona została skorygowana.

To ty zresztą mnie ich nauczyłeś, ja nie robiłam nigdy nic innego nad to, coś ty mi kazał czynić... Nie zechcesz chyba utrzymywać, że chciałeś dziecka?
— Nie a przecież byłoby jeszcze bardzo wiele do powiedzenia w tym przedmiocie.
— Jakto! Tyś sobie życzył dziecka?
— Jeżeli go nie chciałem, to w każdym razie nie byłem tak znów zawsze na straży, nie czuwałem nad najlżejszą pieszczotą, nie rozmyślałem zaciekle o niczem więcej, jak o możliwych następstwach jakiegoś zapomnienia. W tych warunkach lepiej jest odrazu odwrócić się od siebie plecami... Słuchaj, moja droga, przypomnij to sobie wszystko z łaski swojej! Alboż ze dwadzieścia razy przynajmniej nie byłbym zapomniał o wszelkich ostrożnościach, gdybyś ty mnie nie powstrzymała zawsze?
To ostatnie twierdzenie do reszty doprowadziło ją do szaleństwa.
— Kłamiesz, kłamiesz znowu!.. O! ja rozumiem doskonale, że chciałbyś dać do zrozumienia teraz, że to mnie należy przypisać winę, mnie samej wyłącznie, jeśli dziś nie mamy drugiego syna, który zająłby opróżnione przez biednego Maurycego miejsce. Tak! jesteś dostatecznie nikczemnym na to, aby na mnie zwalić całą odpowiedzialność... Mój Boże! biedny nasz Maurycy! czyliż nie dlatego, że chcieliśmy, aby on był bogatym, szczęśliwym, wysoko postawionym,