gał szaleństwo psujące coraz widoczniej tryb dotychczasowego ich życia.
Nadszedł Séguin. Był rówieśnikiem Santezze’a, ale był wyższy, szczuplejszy. Jasny blondyn miał nos garbaty, oczy szare, usta cienkie i małe wąsiki. Był we fraku gotów do wieczornego wyjścia. Udając lekkie seplenienie w mowie, rzekł zwolna:
— Wiesz, mój drogi, Walentyna się uparła, by włożyć nową suknię... Zatem uzbrójmy się w cierpliwość... bo z godzinę trzeba będzie na nią czekać.
Spostrzegłszy Mateusza, zaczął się uniewinniać z przesadzoną uprzejmością, pełną chłodne dystynkcji i zupełnego oderwania. Gdy ten, którego nazywał „swoim miłym lokatorem“, wyjawił mu przyczynę swej wizyty, to jest zepsucie się dachu w pawilonie skutkiem ostatnich ulewnych deszczów, natychmiast się zgodził, by jego kosztem sprowadzić z Janville blacharza, który zalutuje rynnę. Lecz gdy Mateusz objaśnił, że to nie będzie dostateczne, że trzeba zmienić dach, Séguin stał się nagle prozaicznym człowiekiem i zapominając o zwykłej sztuczności swego ułożenia, zawołał, że nie może się wdawać w tak znaczne reparacye pawilonu, bo więcej by to kosztowało, aniżeli wynosi roczne komorne, dając przez to do poznania, że kto płaci nędzne sześćset franków za mieszkanie, nie powinien mieć tak wielkich wymagań.
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/78
Ta strona została skorygowana.