Strona:PL Zola - Płodność.djvu/781

Ta strona została skorygowana.

Nie była już kobietą, zdawało się, że płeć, którą jej odjęto zabierała z sobą wszystko, co stanowiło jej wdzięk, jej chlubę kobiecą. Ponieważ nie mogła już być ani małżonką, ani matką, pocóż jej ta piękność zdobywcza małżonek i matek?... Włosy jej wypadły, zęby pożółkły i poczęły wypadać. Zwolna, począł wzrok jej słabnąć a szum w uszach, bezprzestanny niemal, doprowadzał ją do szaleństwa. Co wszakże największym przejęło ją przestrachem, to to chudnięcie, które ją wysuszało coraz bardziej, obdzierało z ciała, pokrywało zmarszczkami, żółtością powlekało skórę, czyniąc twardą i łomliwą jak pargamin.
I do tego opowiadania dołączyła straszny gest bezwstydu konających kobiet.
— O! pan nie widzisz wszystkiego, mój drogi przyjacielu... Patrzaj! zobacz!
Obu dłońmi otwarła, rozerwała na sobie stanik. Ukazały się jej piersi, ramiona, ruina zniweczonej piękności, cała ta przerażająca żałoba ciała, niegdyś tak gorącego, tak bujnego i wonnego, dziś popękanego, zapadłego, powyżłabianego jak owoc przejrzały, co spada na ziemię i gnije. Było to rozprzężenie się zupełne ciała, klęska zupełna, wykluczająca miłość z jej życia na zawsze. I obie te ręce drżały ze wstydu i wściekłości, kiedy znów zapinała na sobie stanik lękliwie, by ukryć przedwczesną starość niby wrzód potworny, co ją toczy.