— Cóż więc tu robić, kochany panie? Ręce moje nawet wydają mi się nie moją własnością, nie wiem już czem je zająć. Pozostało mi jedno tylko pragnienie: spać ciągle, spać zawsze snem bez marzeń. Skoro jednak tylko zdrzemnę się, prześladują mnie natychmiast sny okropne. Noce spędzam tak samo jak dnie, włóczę się z krzesła na krzesło, w bezprzestannej męczarni wściekłości, która do reszty czyni mi nieznośnem życie... A wszystko to, to nic jeszcze. Starość, ruinę mego ciała, wszystko to przyjęłabym jeszcze. Gdyby ten Gaude przyśpieszył mi był tylko zmarszczki, zwiędnięcie nieunikniona przecież zawsze, mogłabym mu jeszcze przebaczyć i powiedziała bym sobie, że każdą rzecz na świecie trzeba czemś opłacić. Ale co mnie przywodzi do szaleństwa, to to, że zabił we mnie wszelką wrażliwość, że dziś nic już czuć nie mogę, że zabił we mnie roskosz, jedyną racyę mego bytu. I w tem to, mój drogi panie, w tem właśnie jest zbrodnia, to jest najokropniejszą, najohydniejszą z tortur.
Podniosła się, przechadzała teraz przed nim, z wzrastającą śmiałością formułując zarzuty, dręczona taką boleścią, że sromota jej spowiedzi nabierała dzikiej jakiejś wielkości. Przytaczała jaskrawe szczegóły, jak gdyby nie słuchał jej mężczyzna; a jego przejmował dreszcz litości głębokiej nie raziły wcale wyznania, tak ten krzyk wściekłej niemocy był wyrazem ciężkiej nędzy ludzkiej. Ach! jakże ona zazdrościła innym
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/782
Ta strona została skorygowana.