zwyczajne rzeczy; nigdy za czasów najgorszego szału, ja tak nie obiegałam Paryża, jak ona teraz w tem poszukiwaniu dziecka. Widocznie to pożądanie macierzyństwa musi bywać równie gwałtownem, równie pustoszącem jak tamta inna żądza, ta wielka żądza, moja... Z nas dwu jednak, ja chyba cierpię więcej. Prawda, że ona walczy z całą rozpaczą, że próbuje wszystkiego. Ale gdybym ja opowiedziała ci wszystko! ten straszny bój zażarty, który toczyłam, goniąc za utraconą roskoszą! Próbowałam najhaniebniejszych rzeczy, zeszłam do najwstrętniejszych uścisków. I nic, nigdy nic; w okół wieczne zimno śmierci, nawet w najbrutalniejszych objęciach... Dziecko! ona pragnie dziecka! przecież to zastąpić łatwo: bierze się pieska! Ale tej konieczności życiowej zadawalania żądz, tego sie zastąpisz niczem! Alboż żyć możesz nie odżywiając ciała? alboż żyć możesz, nie dając ciału płomyczka należnej mu roskoszy? A ja tak właśnie jestem udręczoną, tak ukrzyżowaną, bo niema z pewnością większej nad tę boleści!
Dławiły ją łkania. Mateusz ujął ją znów za ręce, by ją uspokoić, sam przejęty nawskroś tym głosem rozpaczy. Nigdy chyba nie słyszał straszniejszego jęku boleści, wydobywającego się z najskrytszych głębin istoty. I stał przejęty dreszczem wobec tego dzikiego oblicza żądzy, co chciała pozostać bezpłodną i z tego umiera.
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/785
Ta strona została skorygowana.