żyło, miało teraz lat piętnaście i to było wszystko; innych informacyi nie mógł otrzymać, ani co do jego warunków fizycznych, ani co do jego moralności.
Wyszedłszy na ulicę Mateusz, cokolwiek stropiony, przypomniał sobie, że owa Couteau mówiła mu w samej rzeczy, iż jak się dowiedziała od infirmerki, dziecko miało być odesłane do Rougemont. Zawsze ilekroć o niem pomyślał, wyobrażał je sobie umarłem, porwanem przez ten wicher, co dziesiątkuje noworodków, spoczywających na cichym wioskowym cmentarzu, brukowanym mogiłkami małych paryżan. Znaleźć je tak, ocalonem od powszechnej śmierci, było dlań istną niespodzianką losu; czuł jak ścisnęło mu się serce, jakby obawą najgorszej jakiejś katastrofy. Skoro jednak dziecko żyło i skoro wiedział teraz gdzie go szukać należy, doznał pewnego skrupułu, poczuł potrzebę uprzedzenia Beauchêne’a, zanim dalej prowadzić zacznie swe poszukiwania. Sprawa przybierała poważny obrót, wydawało mu się, że nie może decydować się na dalsze działanie bez upoważnienia ojca.
Natychmiast więc, zanim jeszcze wróci do Chantebled, Mateusz udał się do fabryki, gdzie osobliwym trafem udało mu się zastać pryncypała, którego nieobecność Błażeja przykuwała do biurka. To też zastał go w bardzo kwaśnym humorze, poziewającego, sapiącego, wpół śpiącego. Trzecia biła a nie trawił już dobrze, jak
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/793
Ta strona została skorygowana.