Couteau, rozsiadając się wygodnie na ważkiej ławeczce za kantorem. — Ach! co to za psie rzemiosło! I powiedzieć to, że zawsze jeszcze bywamy źle przyjęte, jak gdybyśmy były bez serca, zbrodniarkami jakiemiś, złodziejkami!
I ona wyschła także od czasu jak ją oglądał po raz ostatni, z twarzą opaloną jakby wygarbowaną i zaostrzoną niby dziób ptaka. Ale zachowała dawne żywe oczy, dawne kłójące, okrutne spojrzenie. Widocznie nie dochodziła do majątku dość szybko, bo wciąż dalej jeszcze podnosiła lamenty, skarżąc się na swe rzemiosło, na wzrastające coraz bardziej skąpstwo rodziców, na wymagania administracyi, na wojnę wypowiadaną ze wszech stron stręczycielkom mamek. To dziś przepadłe rzemiosło, chyba już Bóg ją opuścił, kiedy dziś, mając lat czterdzieści pięć, musi wciąż jeszcze niem się zajmować, bo nie zdołała dotąd nic sobie zaoszczędzić na starość.
— Do grobu mnie to doprowadzi, zdechnę z tego i do końca mieć będę zawsze tylko: mało pieniędzy a dużo wymyślań. Co to za niewdzięczność zawsze! Ot przynoszę pani teraz ślicznie wyglądające dziecko a pani wcale nie jesteś zadowolona... Doprawdy, może człowieka odejść ochota od czynienia dobrze drugiemu!
Być może, że skargi jej obliczone były tylko na wyłudzenie z niciarki o ile możności jak najznaczniejszego podarku. Myśl ta przeraziła nieszczęsną ofiarę wyzysku. Dziecko, rozbudzone teraz
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/812
Ta strona została skorygowana.