— A więc proszę powiedzcie nam o wyniku poszukiwań... Powtarzam, że możecie swobodnie mówić wobec tej pani.
— O! panie, niewiele ja tam mam do powiedzenia... Miał pan słuszność: u Montoira, kołodzieja w Saint-Pierre było istotnie dwóch uczniów a jednym z nich w samej rzeczy był Aleksander-Honoryusz, dziecko tej ładnej blondynki, to samo, które oddawaliśmy razem z panem do podrzutków. Był tam zaledwie od dwóch miesięcy, spróbowawszy przedtem już trzech czy czterech rzemiosł, czem da się wytłomaczyć moja nieświadomość. Tylko że, tak samo jak nie mógł wysiedzieć nigdzie i ztąd drapnął przed trzema tygodniami.
Konstancya przerwała jej, nie mogąc powstrzymać okrzyku, zaniepokojona.
— Jakto, drapnął?
— Tak pani. Chcę przez to powiedzieć, że uciekł i tym razem nawet można być pewnym, że na dobre opuścił te strony, bo zniknął, zabrawszy trzysta franków Montoirowi, swemu majstrowi.
Cienki jej suchy głosik dźwięczał jak cięcie siekiery. Jakkolwiek nie mogła pojąć nagłej bladości i rozpacznego wzruszenia damy, zdawało się, że opowiadanie tego faktu sprawia jej radość jakąś okrutną.
— Czy pewni jesteście, że te wiadomości są prawdziwe? — podjęła Konstancya — która nie
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/818
Ta strona została skorygowana.