I tym sposobem oboje też, sami z siebie odłożyli na czas dalszy swe małżeństwo, oparłszy się ze spokojnym uśmiechem namiętnym szturmom Róży, którą myśl potrójnej uroczystości weselnej przejmowała zapałem.
Niemniej przeto Dyonizy w dalszym ciągu bywał jako konkurent u pani Desvigne, która przyjmowała go jak syna z zupełną weń ufnością. Tego poranku nawet o siódmej rano już wyjechał z folwarku, mówiąc, że chce zaskoczyć Błażeja i jego rodzinę jeszcze w łóżkach, tak, że i jego również miano zastać w Janyville.
Kiermasz w Janville przypadał właśnie na tę niedzielę, drugiego maja. Przed dworcem kolei, Wielki Plac cały zapełniony był drewnianemi końmi, straganami, barakami różnorodnemi i strzelnicami. W ciągu nocy fale ulewnego deszczu spłukały niebo, teraz było ono najczystszego błękitu z jasnem płomiennem słońcem, zbyt dogrzewającem jak na tę porę roku. To też pełno tu było już ludzi, wszyscy parafianie z okolicy, gromady dzieci, tłumy wieśniaków ze stron dalszych nawet zgromadziły się na to widowisko. W ten to tłum cały wpadła rodzina Fromentów: cykliści przodem, za nimi break, wreszcie ogon orszaku, który zabrano po drodze u wejścia do wsi.
— Sprawiamy wrażenie! — wołała Róża — zeskoczywszy z roweru.
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/838
Ta strona została skorygowana.