I oddziałek ten nieprzeparty był swym urokiem dla tych nawet, co zachowywali pewną urazę do nich za zdumiewające stworzenie posiadłości Chantebled; wszystkich bawił ten ich pochód, ten zalew okolicy, gdzie wpadali galopem, tyle bo przynosili z sobą zdrowia, radości i potęgi, jak gdyby ziemia sama, w nadmiarze bycia wydała ich w tak wielkiej liczbie, niby wieczystą nadzieję jutra.
— Niech ci, co później przybyli pokażą się! — wołała dalej Róża wesoło. — Trzeba się policzyć.
— Cicho bądź! — mówiła Maryanna — która zsiadłszy z powozu postawiła była Mikołaja na ziemi. W końcu jeszcze dokażesz tego, że z nas wszyscy szydzić będą.
— Szydzić! ależ oni nas wszyscy podziwiają, przypatrz się im, mamo!.. Czy to nie dziwne, że ty mamo, nie jesteś dumniejszą z siebie i z nas wszystkich!
— Tak jestem dumna, że aż lękam się upokorzyć innych.
Wszyscy zaczęli śmiać się. A i Mateusz u boku Maryanny był również dumny, jakkolwiek zachowywał zwykłą swą minę dobroduszności spokojnej, ilekroć znalazł się tak publicznie, pośród uświęconego batalionu, jak nazywał żartobliwie poczet swych synów i córek. Poczciwa pani Desvigne należała również do orszaku, odkąd jej córka Karolina dostarczała żołnierzy do
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/841
Ta strona została skorygowana.