Strona:PL Zola - Płodność.djvu/845

Ta strona została skorygowana.

tyle ambitnych nadziei. Antoni sam śmiał się szyderczo, wzruszał ramionami, ukazywał na słońcu wstrętną swą chorobę, czekając tylko na powrót sił, aby znów powrócić do występnego życia.
Kiedy przechodzili Fromentowie, pociesznie było patrzeć jak się zżymali Lepailleurzy, chcąc, zda się, zjeść ich oczami. Ojciec zacisnął usta jakby drwił z nich, matka wymownie wstrząsała głową. Syn z rękami w kieszeniach przedstawiał widok opłakany, wyłysiały już, z przygarbionemi plecami, sino blady, już był tylko istną ruiną młodości. I rozmyślali wszystko troje, coby się dało wymyślić nieprzyjemnego, kiedy jak raz przedstawiła się ku temu sposobność.
— A to co! gdzież Teresa? — zapiszczała nagle Lepailleurowa. Była tu dopiero co, cóż się z nią stało? Nie pozwolę, żeby odchodziła od nas, kiedy tu są ci wszyscy...
W samej rzeczy Terenia zniknęła już od chwili. Rozpoczęła ona teraz dziesiąty rok życia, była śliczniutką blondyneczką, tłuściuchną, z kędzierzawemi włosami, czarnemi oczyma co błyskały jak świeczki. Nie można jej było wyobrazić sobie inaczej jak różową całą, całą złocistą i upudrowaną na biało w mące młyna. Ale była okropną czasami: żywa strasznie, zdecydowana tak, że niejednokrotnie napędzić mogła strachu, wymykała się ciągle i przepadała gdzieś po całych godzinach, biegając po zaro-