ślach, krzakach na poszukiwania ptaków, kwiatów, owoców leśnych. A jeśli teraz matka tak się zlękła i poczęła jej szukać ujrzawszy Fromentów, to dlatego właśnie, że w zeszłym tygodniu wykryła okropny skandal. Marzeniem namiętnem Tereni było posiadać rower, zwłaszcza też odkąd rodzice odmawiali go jej uparcie, oświadczając, że takie rzeczy dobre były dla mieszczuchów, ale uczciwej dziewczynie nie wypadało na tem jeździć. Otóż któregoś popołudnia, kiedy dziewczynka jak zazwyczaj wybiegła była w pole, matka powracająca z targu, spostrzegła ją na skraju pustej drogi w towarzystwie małego Grzegorza Froment, drugiego takiegoż włóczęgi, z którym nieraz już spotykała się tak samo po różnych zakątkach, im samym tylko znanych. Stanowili doskonale dobraną parę, upędzali wiecznie gdzieś razem po ścieżynach, wśród liści, nad strumieniami. A co najokropniejsze, to to, że Grzegórz dziś, usadowiwszy Terenię na rowerze, trzymał ją w pół pewną ręką i biegnąc obok niej pomagał kierować jazdą. Słowem, formalną lekcyę dawał ten smarkacz tej łajdaczce; śmiech ich rozlegał się, słychać było klapsy i figle dziewczyny, które mogły wcale niedobry wziąć zczasem obrót.
To też skoro wieczorem powróciła do domu Terenia, odebrała w nagrodę dwa potężne policzki.
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/846
Ta strona została skorygowana.