orszak tryumfalnego powrotu do zamku naszych ojców.
— Lękam się bardzo — ozwała się Maryanna — aby twój orszak nie zmókł po drodze. Patrz jaka tam nadciąga burza.
Od chwili już niebo, tak czyste dotąd, przysłoniła wielka sinawa chmura, nadciągająca od zachodu i smagana wichrem gwałtownym. Był to jakby ciąg dalszy ulewy i burzy, co szalała poprzedzającej nocy.
— Deszcz! drwimy sobie z niego! — odpowiedziała z pysznym humorem młoda dziewczyna. — Nigdy nie ośmieli się on spaść dopóki nie dojedziem do domu.
I rozmieszczała cały swój orszak z komiczną powagą według porządku, który ułożyła już sobie w główce od tygodnia. Cały ten zastęp puścił się w bieg, minął Janville zdumione, pośród uśmiechów wszystkich kumoszek, które wybiegały na próg domów i popędził długim sznurem po drodze białej, wśród pól żyznych, płosząc całe stada skowronków, których pieśń rozgłośna wzbijała się w niebo. Było to rzeczywiście wspaniałe.
Na czele Róża i Fryderyk pędzili na rowerach tuż obok siebie, otwierając pochód weselny. Za nimi trzy damy honorowe, trzy młodsze siostry, Ludwika, Magdalena i Małgorzata stopniami od największej do najniższej na rowerach dobranych do ich wzrostu; w berecikach, z falą rozpuszczo-
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/852
Ta strona została skorygowana.