Róża śmiała się bez upamiętania, zaczerwieniona okropnie, zdyszana, przemokła do tego stopnia, że woda ściekała jej z ubrania, z włosów, z rąk; zdało się, że wieszczka potoków, wylała na nią swą urnę.
— A co? uroczystość teraz jest formalną!.. Nie przeszkodziło to wszakże, że przybywamy najpierwsi.
Uciekła, weszła na górę uczesać się i zmienić ubranie. Do czego jednak nie przyznała się, to do tego, że nie zadała sobie nawet tyle trudu, aby zmienić bieliznę, byle zyskać kilka minut czasu, tak jej śpieszno było ugotować raki. Zanim przybędzie cała rodzina, chciała aby woda już stała na ogniu z winem białem, marchwią i korzeniami na smak. I kręciła się, biegała, krzątała, podniecając ogień, napełniając kuchnię swą wesołością, jak dobra gospodyni, która chce pokazać co umie; narzeczony zaszedł tu także i każdy jej ruch śledził oczyma, z wyrazem zachwytu.
Nakoniec kiedy cała rodzina się już zebrała, ci z breku a nawet i piesi, nastąpiła surowa admonicya, ojciec i matka bowiem gniewali się bardzo, tak ich zaniepokoiła ta jazda podczas deszczu.
— Moje dziecko — powtarzała Maryanna — okazałaś brak zupełny zdrowego rozsądu... Czy aby przynajmniej zmieniłaś całkowicie bieliznę?
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/858
Ta strona została skorygowana.