Strona:PL Zola - Płodność.djvu/865

Ta strona została skorygowana.

Róża, Boże mój! na tem żałobnem lożu biała, zimna, martwa! Najładniejsza, najweselsza, najukochańsza! Ta, którą wszyscy uwielbiali, którą się zachwycali wszyscy, z której byli tak dumni, którą tak kochali! I to w pośród nadziei długiego życia i zapewnionego szczęścia, na dziesięć dni przed weselem, nazajutrz zaledwie po tym dniu takiej wesołości szalonej, w którym ona tyle sypała żartów, tak śmiała się serdecznie! Widział ją jeszcze każdy tak pełną życia, tak uroczą, z urojeniami i fantazyami dużego dziecka szczęśliwego, wśród owych przyjęć królewskich, otoczoną książęcym swym orszakiem.
Owe podwójne przyszłe śluby, które miano obchodzić razem, to był jakoby wykwit stałego szczęścia, długiej pomyślności rodziny, rozwijających się w radość najwyższą.
Dotąd bezwątpienia niemało było kłopotów, przykrości; nieraz tu i płakano, ale jedni drugich uścisnęli, pocieszyli; ani jednego im dotąd nie zbrakło, żadnego wieczora przy pocałunkach, które leczyły ze wszystkiego.
A teraz odchodziła oto z nich najlepsza; śmierć przyszła im powiedzieć, że absolutna radość nie istnieje dla nikogo, że najdzielniejsi, najszczęśliwsi nie odnoszą nigdy tryumfu w pełni swych nadziei. Nie było życia bez śmierci. Od jednego razu spłacali dług swój nędzom ludzkości, tem drożej go spłacali, że wykroili dla siebie dział szerszy życia, stwarzając wiele, by żyć też wiele.